Przeżyłem w swoim życiu wiele rekolekcji, pobytów w klasztorach, różnych pielgrzymek, rozmów z duchowymi mistrzami, ale potrzebowałem wyjechać tysiące kilometrów, znaleźć się w Kalifornii aby zrozumieć, że to wszystko „marność”. Słowa, słowa, słowa, teorie, teorie, teorie, a życie to życie. Brzmi to może dumnie i pysznie, ale gdyby nie te wszystkie pobyty i rekolekcje nigdy bym nie wyjechał. Wszystko to proces… Dziękuję Benedyktynom z Tyńca i oblatom, że pozwolili mi odejść z klasztoru… Nawet jeśli nie rozumieją mojej drogi, wiedzą, że zdecydowałem się iść za głosem serca.
Dopiero po 8 miesiącach w Kalifornii zrozumiałem jaka była cena mojego wyjazdu, ile osób rozczarowałem sobą, zostawiłem, opuściłem, kierując się rzekomo szlachetnymi pobudkami – rozwoju, kariery, poszerzania możliwości i realizacji własnego „ego”. Jeśli istnieje jakiś Bóg to ten czas mogę nazwać błogosławieństwem. Wyjazd umożliwił mi coś czego nigdy nie udało mi się w Polsce, mimo wielu godzin spędzonych na modlitwach i różnych postach, pomógł mi zobaczyć siebie z zewnątrz i spojrzeć na moje życie w zupełnie inny sposób.
Nie spodziewałem się tego w ogóle. Jechałem tutaj gnany myślą, że od wielu rzeczy się uwolnię, ale zamiast się uwolnić zobaczyłem wszystkie mechanizmy, które kierują moim zachowaniem. Ten wyjazd pomógł mi odkryć kim naprawdę jestem i zobaczyć mój cień – tą ciemną stronę osobowości, którą przykrywałem szlachetnymi intencjami. Brzmi to trochę jakbym się spowiadał, nie mam jednak zamiaru już nigdy się spowiadać. Każda spowiedź zdejmuje ciężar i odpowiedzialność, co w dłuższym dystansie nie prowadzi do rozwoju. W opinii wielu bluźnię, ale pozwalam sobie na to moje prywatne bluźnierstwo.
Jeśli istnieje mój anioł to nie mógł zrobić nic lepszego niż zabrać mnie do Kalifornii. Nie spodziewałem się przeżyć czegoś co można by nazwać doświadczeniem egzystencjalnym, ale tak się stało.
Całe moje życie nagle się zatrzymało i dostałem szansę spojrzeć na nie z góry jakby nie było moje. To co zobaczyłem przeraziło mnie... Spostrzegłem co tak naprawdę w nim jest ważne, kogo ciągle kocham i gdzie jest moje serce, dla kogo ono naprawdę bije… Wszystko zostało jakby odarte z iluzji, stało się czystsze. Jeśli wyobrażam sobie jakiś czyściec to właśnie tak go widzę – patrzysz na swoje życie i zaczynasz je widzieć z góry innymi oczami. Żal nad Twoim życiem Cię oczyszcza i nadaje mu zupełnie inny sens. Nie wszystko da się naprawić i powiedzieć: „Przepraszam, zacznijmy jeszcze raz”, „Przepraszam jeśli Cię skrzywdziłem”. Rany, które zadajemy ludziom pozostają, mimo, że czasem wcale nie chcieliśmy ranić. A może we wszystkim za bardzo myślimy o sobie, ale tak mówi świat: pomyśl o sobie, spełniaj marzenia, realizuj się…
No to miałem okazję dokładnie wypełnić to o czym mówi świat. Przez rok miałem okazję się zrealizować, nie pracowałem, za wyjątkiem środowych zajęć ze studentami, zajmowałem się tylko swoim projektem i swoimi niespełnionymi przez wiele lat pragnieniami artystycznymi, naukowymi, emocjonalnymi… Kiedy nagle się nasyciłem zobaczyłem jak mało to wszystko jest warte mojej uwagi i że nie tędy droga, że koszty tego wszystkiego są większe niż myślałem.
Nie każdy ma możliwość takiego wyjazdu, dostajesz pieniądze, otwierają się przed Tobą możliwości, zostajesz wrzucony w obce środowisko, ludzie Ci zazdroszczą. Początkowo to przyjemne, ale z czasem widzisz, że to nie jest do końca tak jak planowałeś. I całe szczęście… Zaczynasz widzieć więcej, czuć więcej i rozumieć więcej… Przez tyle lat robiłeś rzeczy niewarte uwagi, a te które były ważne nie zajmowały za dużo Twojego czasu. Czy naprawdę chcesz być dalej takim człowiekiem? Czego naprawdę chcesz w życiu?
Cała perspektywa uległa nagłemu odwróceniu, można powiedzieć, że mój świat stanął na głowie. To trochę prawda… W stosunku do Polski Kalifornia znajduje się prawie na drugiej półkuli ziemskiej. Stoję więc na głowie, mój świat stoi na głowie. Czy on spadnie jak wrócę do Polski? Oto jest pytanie…
Wszystko ma swoją cenę...
Comments