top of page

Dlaczego?



Dlaczego zacząłem pisać bloga i po co? Czy uległem modzie? Czy rywalizuję z kolegami, innymi blogerami? A może to jakaś forma ekshibicjonizmu? Zdecydowałem się napisać parę słów na ten temat.


Przyznaję, że zawsze byłem przeciwny aktywności fizycznej. Wydawała mi się ona nieodpowiednia dla artysty czy naukowca, a w ogóle dla człowieka o tzn: wysokiej wrażliwości. Głośna muzyka na siłowni, jaskrawe światła, spocone „mięśniaki” stękające przy podnoszeniu ciężarów, to absolutnie nie było dla mnie. Prymitywne miejsce, które trzeba omijać szerokim łukiem.


Wszystko zmieniło się cztery lata temu w lutym, kiedy pojechałem z córką na ferie. Wybraliśmy Turcję bo chcieliśmy doświadczyć chociaż odrobiny słońca w najgorszym okresie pogodowym w Polsce. Hotel nad samym morzem był zupełnie pusty i posiadał siłownię, na której nikogo nie było. To był początek… Zacząłem ćwiczyć. Nic na ten temat nie wiedziałem, cieszyłem się, że w ogóle potrafię się przełamać i pójść na trening. Moja córka powiedziała mi pod koniec pobytu, że teraz nie powinienem przestać ćwiczyć skoro już zacząłem… Kolejna dobra rada z jej strony, niestety te rady nie działają w odwrotnym kierunku, no ale na tym polega los bycia rodzicem.


Po powrocie do Katowic zapisałem się na siłownię i zainwestowałem w trenera personalnego. Zależało mi, aby znaleźć osobę, która będzie wrażliwa i zrozumie dylematy artysty. Przeszukując internet natrafiłem na Emila Strumińskiego i tak zacząłem trenować (https://moveman.pl/testimonial/wojciech-stepien/).


No dobrze… Ale jaki ma to związek z tematem tego posta…


Praca z ciałem była dla mnie wyzwalająca. Kolejne tygodnie ćwiczeń spowodowały zmianę mojej sylwetki, obniżenie stresu i negatywnego myślenia o sobie. Zacząłem dostrzegać, że funkcjonuję lepiej i bardziej potrafię cieszyć się życiem. Podczas pobytów na siłowni opowiadałem Emilowi o moich przemyśleniach i spojrzeniu na świat. A on w pewnym momencie powiedział: „Wojtek… Ty masz tyle ciekawych przemyśleć i doświadczeń życiowych, powinieneś się nimi podzielić z innymi, może komuś mogłyby one pomóc…”


Szczerze powiem, że zaskoczyło mnie to wyznanie. Nigdy nie chciałem być mentorem czy coachem i nawet prowadząc prace dyplomowe ze studentami zawsze czułem się niekomfortowo. Tym bardziej miałbym publicznie pisać o swoim życiu - to jakaś forma ekshibicjonizmu. Emil jednak nie dawał za wygraną i praktycznie przez pół roku pracy na siłowni ciągle „wałkował mi głowę”.


W styczniu dwa lata temu, jeszcze przed pandemią, założyłem stronę internetową. Pomyślałem, że pomoże mi to w jakiś sposób zaistnieć w internecie ze swoją muzyką. Chciałem reaktywować siebie jako artystę po okresie trudnych życiowych doświadczeń, które uczyniły ze mnie tylko teoretyka. W szablonie strony była zakładka: blog. Pomyślałem: „może kiedyś, ale na pewno nie teraz”.


Czas płynął i płynął… I nagle okazało się, że jestem stypendystą Fulbrighta i jadę do Kalifornii. Zacząłem nałogowo czytać blogi podróżnicze, amerykańskie itp… (polecam Tajniki Ameryki). I zobaczyłem, że blog, vlog czy podcast wcale nie są taką formą ekshibicjonizmu jak mi się wydawało (oczywiście przypadki bywają różne). Wtedy podjąłem decyzję, że mój wyjazd jest dobrym momentem, aby rozpocząć pisanie, bo będę miał więcej czasu.


Rzeczywiście prowadząc bloga chciałbym podzielić się swoim doświadczeniem po to, aby kogoś zachęcić, zmotywować, zmobilizować do działania, do wyjścia ze swojej bezpiecznej strefy. Skoro mi się udało zrealizować moje marzenia, to dlaczego inni nie mogą spełnić swoich. Był w moim życiu moment, kiedy wydawało mi się, że nic dobrego mi się już nie przydarzy i że wszystko to o czym marzyłem od dawna jest już nie do osiągnięcia. Myliłem się… Okazało się, że nie możemy nadrobić czasu, który straciliśmy, ale możemy zainwestować w czas, który przed nami. W trakcie studiów chciałem mieszkać w starej kamienicy przy Akademii Muzycznej – 20 lat później w niej zamieszkałem, po studiach chciałem napisać operę kameralną o królu i biskupie – 15 lat później udało się ją w końcu skomponować, 10 lat temu chciałem pojechać do Ameryki, a 5 lat temu wpadłem na pomysł projektu o kompozytorach LGBT…


Wielokrotnie życzymy innym realizacji marzeń, ale tak naprawdę to ciężka praca koncepcyjna. Nie przybywa dobra wróżka, nie przypływa złota rybka i nagle znajdujemy się w świecie idealnym. Marzenia są efektem naszego myślenia, a myślenie przekłada się na działanie. Proste, ale skomplikowane…


Jeśli ktokolwiek czytając mojego bloga poczuje się lepiej, zainspiruję go do działania, do powalczenia o siebie i swoje życie, do zmiany, a może rozpoczęcia od nowa, albo przypomni sobie swoje niezrealizowane marzenia i ruszy z miejsca, zobaczy, że ludzie są lepsi niż mu się wydaje, a życie piękniejsze – to będą to moje anonimowe, osobiste sukcesy.

90 views0 comments
bottom of page