Niestety, melodyczność w muzyce „nierozrywkowej” zaczęła tracić na znaczeniu już w XIX wieku. Przyczyny tego upatruję w rozwijającej się ekspansywnie muzyce
instrumentalnej, w której coraz większe komplikacje i eksperymenty harmoniczne doprowadziły do emancypacji dźwięku jako wartości samej w sobie. Kompozytorzy
początku XX wieku przestali opierać się na tradycyjnych skalach, zastępując je wymyślonymi przez siebie układami dźwiękowymi (serie, wielodźwięki), a sama melodyka została sfragmentowana czy zatomizowana. Jest to zagadnienie bardzo szerokie i nie sposób ukazać go tu w całej pełni. Można jednak stwierdzić, że melodyka w swoim tradycyjnym kształcie stała się dla modernistów anachroniczna i została wypchnięta do świata muzyki rozrywkowej, która zaczęła się coraz prężniej rozwijać. Jeżeli w pierwszej połowie XX wieku pojawiają się jeszcze jacyś melodyści – a na pewno można zaliczyć do nich Maurice’a Ravela, Sergiusza Prokofiewa, Belę Bartoka, Karola Szymanowskiego – to w drugiej połowie jako melodystów można określić twórców, którzy mimo eksperymentów szeroko stosowali melodie: Oliviera Messiaena, Dymitra Szostakowicza, Benjamina Brittena czy Henri Dutilleux oraz tych związanych pierwotnie z II awangardą, którzy w latach 70. XX wieku porzucili awangardowe założenia na rzecz nowego
podejścia do linii melodycznej – Krzysztof Penderecki, Henryk Mikołaj Górecki, Arvo Pärt, Giya Kancheli, John Tavener.
Na skutek odejścia kompozytorów od pryncypiów melodycznych muzyka XX wieku przestała być przez odbiorców słuchana i pożądana w takim zakresie porównywalnym z poprzednimi epokami. Przyczyn upadku recepcji muzyki XX wieku należy szukać w ignorowaniu praw melodycznych sformułowanych przez psychologów Gestalt: reguła bliskości przestała obowiązywać, konstrukcję melodii oparto na dużych interwałach, ze statystycznie małą ilością sekund, tercji i z częstym użyciem pauz, co powodowało przerwanie logicznego toku i pozbawiło melodie punktu centralnego odniesienia. W konsekwencji przestały one być redundancyjne. Oczywiście, obrońcy muzyki współczesnej stwierdzili by, że cechy te nie wskazują na odwrót od melodii, ale nowe podejście do melodii. Czy takie melodie można nucić jadąc samochodem, śpiewając pod prysznicem, gwiżdżąc przy zmywaniu naczyń? Ktoś odpowie: dlaczego nie, na pewno takie osoby się znajdą. I ma rację. Gimnastyczki potrafią wygiąć swoje ciało w nienaturalny sposób, ludzie potrafią poddawać swe ciała ekstremalnym próbom czy to z potrzeb duchowych, seksualnych czy po prostu wskutek zaburzeń psychicznych. Czy takie zabiegi są jednak pożądane przez społeczeństwo i czy przekroczenie pewnych granic naturalnych zdolności i percepcji człowieka należy uznawać za
rozszerzenie jego człowieczeństwa? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi.
Uważam, że postwebernowskie pokolenie kompozytorów drugiej awangardy doprowadziło do upadku muzyki współczesnej, której zaczęło słuchać coraz mniejsze grono odbiorców – hermetyczne i ekskluzywne. Niektórzy z twórców „nawrócili” się na melodię, inni pozostali wierni prymatowi nowości oraz negowaniu tradycji. W latach 70. XX wieku pojawiło się nowe pokolenie kompozytorów, zarówno w Ameryce jak i w Europie, które zaczęło sięgać do melodii i do śpiewu, inicjując tzw. Nowy Romantyzm. Więź z melodią została już na tyle zerwana, że takie nagłe powroty do melodii nie doprowadziły do jej szerszej restytucji. Tym bardziej, że muzyka rozrywkowa zaczęła rozwijać się na potężną i bezprecedensową skalę, ukazując słabość muzyki współczesnej.
Brak respektu dla psychologicznych praw Gestalt ze strony kompozytorów XX wieku oraz koniec kultury ludowej w Europie i Ameryce doprowadziły do masowego zainteresowania muzyką popularną. Zjawisko to tłumaczy
Nikolaus Harnoncourt:
"Pozostałość dawnej funkcji muzyki odnajdujemy w muzyce rozrywkowej: całkiem wyraźnie można tu dostrzec fizyczne oddziaływanie na słuchaczy. Dzięki muzyce rozrywkowej możemy chyba lepiej zrozumieć, czym muzyka była w życiu dawniej. Muzyka rozrywkowa jest niezbędnym składnikiem życia. Muzyka współczesna, uprawiana przez różnych znakomitych muzyków, istnieje tylko dla wąskiego kręgu zainteresowanych, przenoszących się z miejsca na miejsce, wszędzie tych samych."
Harnoncourt nie stawia diagnozy dlaczego tak się stało. W moim rozumieniu wini temu są sami twórcy, którzy wypchnęli melodię z muzyki. Melodia jest bowiem energią i sercem muzyki, jest ona w krzyku niemowlaka, w śmiechu starego człowieka, w żałobnym zawodzeniu i ekstatycznym uniesieniu miłosnym. Jest głęboko ludzka – jak pisze Encyklopedia Grove’a, jest ludzkim uniwersalnym
fenomenem.
Słuchaczy tak naprawdę nie interesuje, skąd pochodzi dana melodia: czy z muzyki popularnej, czy z ludowej, czy z klasycznej. Jeśli tylko w jakimś stopniu jest poruszająca, jeśli ma w sobie autentyczność, to słuchacz chce, by była powtarzana, słuchana, twórczo przetwarzana. Jest pożądana. Znamy takie melodie, które potrafią zawładnąć naszym umysłem i sercem, rozbrzmiewać w nich mimo ciszy wokoło. Żadna harmonia, barwa, brzmienie nie jest w stanie tego dokonać, co tylko świadczy o potędze melodii. .
Widocznie melodia posiada jej tylko właściwe cechy ekspresyjno-znaczeniowe, dzięki czemu przemawia do nas bezpośrednio i jest przekazem, którego nie da się symulować i zmanipulować. Jest odczytywana przez pojedynczych ludzi, ale też przez całe społeczności. W melodyce Chopina zawiera się polskość Polski, a w melodyce Sibeliusa fińskość Finlandii.
Dzisiaj nawet ci twórcy, którzy próbują pisać melodię, psują ją zbyt gęstą harmonią, która nie wspomaga jej, ale niszczy ją od środka. Zapominają oni, że harmonia zrodziła się z melodii, a nie odwrotnie.
Odwrót od melodii nie ma już żadnych racji bytu. Pojawiają się twórcy, którzy przywracają jej należny status. Dzieje się to bardzo powoli, ale zmiana następuje. Na pewno nie będą już odrzucać całego dziedzictwa muzycznego, jak zrobiły to dwie awangardy XX wieku. Będą raczej starali się reinterpretować muzyczną tradycję. Takie reinterpretacje dokonują się już na gruncie chorału gregoriańskiego, który powraca do liturgii Kościoła Katolickiego po źle rozumianych reformach II Soboru Watykańskiego.
Opera staje się gatunkiem, który na naszych oczach ożywa i w którym powraca śpiew, a tym samym linia melodyczna. Przestaje być anachroniczną formą teatru dla wytrawnych koneserów sztuki i pragnie przyciągać młodą publiczność. Powraca do starych opowieści i dawno zapomnianych mitów, w których pulsuje autentyczne doświadczenie przeszłych pokoleń. Chce przemawiać o aktualnych problemach dotykających ludzkość, poruszać kolejne pokolenia. XXI wiek staje się wiekiem opery – dzięki Eugeniuszowi Knapikowi, Kaiji Saariaho, George’owi Benjaminowi, Pawłowi Mykietynowi, Aleksandrowi Nowakowi, Thomasowi Adèsowi, Jake'owi Jaggie, Nico Muhly’emu i wielu innym twórcom.
Porównuję dzisiejsze muzyczne czasu do schyłku średniowiecza – epoki ars subtilior, która doprowadziła melodię do upadku poprzez komplikacje rytmiczne oraz metryczne, a także liczne chromatyzmy. Następujący po niej renesans wywyższył melodię i ukazał jej proste oblicze. Mimo że był epoką wynalazków, odkryć, druku, jego melodia pozostała nieskomplikowana. Sądzę, że dzisiaj stoimy
właśnie na progu nowego renesansu, który ma swój nowy druk – technikę informatyczną i Internet. Muzyka dawna i rozrywkowa może być sprzymierzeńcem muzyki współczesnej, a nie jej wrogiem w poszukiwaniu autentycznego przeżycia muzycznego. Melodię trzeba na nowo odnaleźć, ponieważ, jak pisze Harnoncourt:
"Jeśli nie uda nam się ponownie wzbudzić naszego zainteresowania tym, czego jeszcze nie znamy – czy to dawnym czy nowym, jeżeli nie uda nam się na nowo odkryć znaczenia wpływu, jaki muzyka wywiera na naszego ducha i na nasze ciało – to uprawianie muzyki nie będzie miało żadnego sensu. Oznaczałoby to daremny trud wielkich kompozytorów, wypełniających swe utwory treścią muzyczną, która dzisiaj do nas zupełnie nie trafia i której nie rozumiemy".
Dziękuję wszystkim za dyskusję. Bardzo się cieszę, że mój artykuł zwrócił Waszą uwagę i skłonił do wyrażenia własnych przemyśleń. To bardzo cenne. Chociaż się różnimy powinniśmy umieć ze sobą rozmawiać, a w środowisku akademickim brakuje dyskusji. O melodii należałoby powiedzieć jeszcze dużo więcej niż tu zostało powiedziane. Jak widać jest to temat, który wbudza emocje...
Szanowny Panie Wojciechu,
zgadzam się z tym co Pan napisał, w szczególności jeśli chodzi o krótkodystansowość afektu, którego źródłem jest harmonia lub barwa. Chociaż... czy afekt melodyczny nie jest równie krótkodystansowy? Mam jednak wątpliwości co do tego, że głównym argumentem za "pole position" melodii jest fakt, iż mogę ją zapamiętać, zanucić pod prysznicem i przekazać ją dalej wraz z całym dziedzictwem kulturowo-geograficznym. Taką samą cechę posiada przecież rytm (nie wszystko mogę "wystukać", ale też nie wszystko mogę zanucić). Pewnie! Badania wykażą, że więcej ludzi zapamięta melodię, ale jest to tylko suchy fakt. Zdolność do zapamiętania nie świadczy o jakości. Proszę mnie jednak nie zrozumieć źle - zgadzam się, ale nie jestem do końca przekonany co do wytłumaczenia. Prowokuję tylko do…
A jakbyś Wojtku odniósł się do takiej refleksji: melodia jest dla muzyki tym, czym obiekt w malarstwie. Od wieków artyści przedstawiali "coś" - zwierzynę, swoje dłonie, ludzi, naturę, pejzaże... Odbiorcy patrzyli i wiedzieli. Mówili do siebie: "widziałem taki obraz uśmiechającej się pani, ładny był". Nie poruszali przy tym kwestii symetrii, kontrastów nerwowych, światłocienia... Zawsze było to "coś" co z punktu widzenia gestalt składało się w znany im obiekt. Aż pojawi się buntownicy, którzy zaczęli malować z naciskiem na co innego: posty pokój, który uderza chłodem barw Van Gogha, ukryta geometria Picassa, pierwotna ekspresja Chagalla. A potem to już lawina sztuki abstrakcyjnej, która nie ma tego "czegoś", albo jest zredukowane do absurdu "czarny kwadrat na czarnym tle?". I tak samo jak…
Wydaje mi się, że w przypadku tego "sporu" pominięta została dość ważna odnoga poruszanego tematu, czyli spora grupa kompozytorów tworząca swoją muzykę gdzieś pomiędzy melodyjnością a jej brakiem. Melodia w przypadku twórców pokroju Ligetiego, Scelsiego, Griseya i reszty spektralistów w pewnym sensie ewoluowała i ubrała nowe szaty. Nie będąc już jednoliniową strzałą stała się organizmem o wiele bardziej wszechobecnym w dziele muzycznym (np. "atomizacja", czyli mikropolifonia) tworząc osobliwy "śpiew" harmonii. Co ciekawe, percepcja słuchacza pozostała w przypadku takich kompozycji na zaskakująco wysokim poziomie, a "prymat nowości" w kontekście utworów kompozytorów z tej szuflady nie jest bynajmniej celem samym w sobie. Już Skriabin stwierdził, że melodia jest rozłożoną harmonią, a harmonia - skondensowaną melodią. Wspomina Pan, że harmonia zrodziła się z…